W nieskończoności skryta...

Efekt WOW

Bardzo często spotykam się z reakcją wow, gdy opowiadam innym o zwykłych dla mnie rzeczach w moim życiu. Nie mam za bardzo kontaktu z ludźmi, nie śledzę tego co robią, nie za bardzo wiem, jak wygląda życie codzienne innych. Obecnie moje kontakty społeczne ograniczają się do socjalmediów. Siedzę sobie w dość specyficznej bańce i nie bardzo mogę z tym cokolwiek zrobić. Nie twierdzę, że ta bańka jest zła, raczej chodzi o to, że nie ważne czy chodzi o moje życie w sieci czy poza nią, zawsze to jest taka sama bańka. Jedyna chyba w jakiej mogę/potrafię choć w minimalnym stopniu istnieć/funkcjonować, ale mniejsza z tym.

Przez nieumiejętność zarządzania swoim czasem i inne ograniczenia związane z moją neuronietypowością, nie oglądam za dużo filmów i nie czytam też zbyt wielu książek, zwłaszcza takich o zwykłym życiu. Szkoda mi po prostu czasu, którego i tak wiecznie mi brakuje. Przez ciągły chaos w moim życiu, nie czytam też regularnie prasy, a ta tzw. kobieca odrzuca mnie wręcz na kilometr... Dlatego bardzo często, gdy się pojawiam w nowym miejscu i zaczynam mówić coś o sobie, to pojawia się taka właśnie reakcja wow, której praktycznie przez całe moje dotychczasowe życie nie za bardzo rozumiałam. Nie da się ukryć, że zawsze zwracam na siebie uwagę. Czyli niezbyt świadomie robię coś, czego najbardziej na świecie nie chcę i czego próbuję za wszelką cenę uniknąć. Niestety z marnym skutkiem.

W zasadzie to nie bardzo wiem jak mam tutaj opisać to, co jest moim problem. Chodzi o przyczyny mojego zachowania, czy może bardziej motywację, które są dla innych po prostu niewidoczne, bo wszyscy widzą tylko ten efekt końcowy, coś co zrobiłam i robią te swoje wow.

W moim życiu mam problemy z ludźmi. Nie będę ukrywać, że unikam kontaktu z obcymi ludźmi. Niby zwykła rzecz, jaką jest zamówienie u stolarza szafek na wymiar do kuchni, to dla mnie proces nie do przejścia. Bo takim osobom trzeba jasno powiedzieć czego się chce a czego nie, i w przypadku przekonywania do czegoś czego się nie chce, umieć stanowczo utrzymać swoje zdanie. Niestety ja często dla świętego spokoju zgadzam się na rzeczy, których nie chcę. Bo nie potrafię dłużej wytrzymać jakiejś sytuacji. Potem muszę z tym żyć. Bardzo nie lubię też, gdy jacyś obcy ludzie przychodzą do mnie do domu.

Takich stresujących i niekomfortowych rzeczy jest u mnie cala masa i jestem w stanie zrobić bardzo dużo, żeby tylko ich uniknąć. I tak, szafki do kuchni zamówiłam po prostu ze zwykłego sklepu i w znanej mi pobliskiej stolarni przycięłam jedną szafkę tak, by ładnie pasowała. Przy skręcaniu szafek wymieniłam od razu prowadnice w szufladzie, bo te oryginalne były beznadziejne. Sama sobie zamontowałam blat, kuchenkę, zmywarkę, zlewozmywak. Naprawiłam też sobie dwa razy piekarnik. Nie będę pisać szczegółów, ale jak zwykle miałam milion powodów, żeby uniknąć wymiany całej kuchenki albo nie prosić nikogo do domu by wymienił mi kondensator w programatorze czy też termostat. Dziwnym trafem sama nie tylko wiedziałam co mogło się popsuć ale też potrafiłam to wymienić.

Dość sporym przypadkiem, prawie od dwudziestu lat używam sobie jakiejś tam dystrybucji linuksa, która ponoć jest trudna. Sorry, te trochę ponad dwadzieścia lat temu, gdy o niej usłyszałam to tylko mówili, że to jest fajne. Nie było mowy, że to jest trudne. A że mi się spodobało to tak zostało, bo bardzo nie lubię zmian. A ponieważ w pewnym momencie mojego życia, przegapiłam dość duże zmiany w świecie linuksa, to wychodzi na to, że teraz nie umiem prawie wszystkich innych. I tak się trzymam tego mojego ponoć trudnego linuksa, bo innych po prostu nie umiem. No dobra, ostatnio trochę uczę się czegoś nowego, bo zmusza mnie do tego moje urządzenie do czytania e-książek, ale na zwykłym komputerze i tak wolę to, co od lat trochę znam. Nie jakoś super, po prostu na tyle, żeby mieć to, czego potrzebuję. A że moje potrzeby nie są za bardzo skomplikowane to i za wiele nie muszę się męczyć.

I mniej więcej tak wygląda moje życie, że staram się unikać jak tylko mogę wszystkiego co mnie bardzo stresuje, co wymaga jakiegoś kontaktu z obcymi ludźmi itp. Paradoksalnie moja neuronietypowość sprawia, że nie potrafię do wielu rzeczy podejść w typowy dla większości ludzi sposób. Z drugiej strony ta moja neuronietypowość sprawia, że potrafię zrobić to inaczej, po swojemu i nadal jakoś sobie egzystować.

Ale tak nie powinno być, dlatego przerażające jest dla mnie, jak bardzo nieumiejętność dostosowania się do otaczającego mnie świata, do zmian jakie w nim zachodzą, czy też unikanie niekomfortowych dla mnie sytuacji sprawia, że jestem w stanie stworzyć sobie swój własny świat, który pozwala mi jakoś funkcjonować na marginesie tego pierwszego. Jeszcze bardziej przerażające jest to, że mam w sobie jakiś tam potencjał, jakieś tam zdolności, które teoretycznie powinny mi pomóc i ułatwić dostosowanie się do otaczającego mnie świata, a których po prostu nie potrafię w tym celu w żaden sposób wykorzystać. Zamiast tego używam ich do tworzenia sobie środowiska zastępczego, które pozwala mi w minimalnym stopniu egzystować.

Niestety większość ludzi robi te swoje wow i nawet nie przyjdzie im do głowy, że za tym wszystkim kryje się coś dla mnie niezbyt fajnego.

xlenka

Nudzi mi się, w mojej głowie...

Ostatnio odkryłam dlaczego nie jestem w stanie słuchać podcastów, jakichś radiowych audycji czy po prostu zwykłych audiobooków. Mam z tym problem odkąd pamiętam. Po kilku minutach jestem znudzona, nie mam cierpliwości by słuchać dalej, nie potrafię się skoncentrować na tym, czego słucham, gubię wątek, wszystko dzieje się za wolno i po prostu nie potrafię utrzymać uwagi we właściwym miejscu. Z drugiej strony, próba słuchania podcastu w trakcie wykonywania innych czynności np. w trakcie sprzątania też mi nie wychodzi. Za bardzo skupiam się na tej innej czynności i też po drodze oczywiście jest wędrówka układająca się w jakiś łańcuszek myśli i czynności, w efekcie czego też co chwilę gubię wątek i nic z tego nie wychodzi.

Taki stan rzeczy sprawił, że już dawno sobie odpuściłam ten rodzaj rozrywki czy, jakby nie patrzeć, sposób zdobywania mniej lub bardziej wartościowych informacji. Gdy przeglądam mój feed w socjalmediach, po prostu pomijam tego typu rzeczy, chyba że trafię na coś, co jest dla mnie bardzo ważne. Na tyle ważne, że poświęcę na to dużo więcej czasu niż trwa samo nagranie. Dla mnie takie słuchanie czy oglądanie wbrew sobie jest trudne i męczące. Muszę robić sobie przerwy i muszę powtarzać fragmenty przy których się gubię. Szczerze mówiąc to już zwątpiłam w to, czy kiedykolwiek uda mi się w miarę normalnie korzystać z tej formy pozyskiwania informacji.

A jednak kilka tygodni temu coś się zmieniło i nawet sobie czegoś bez problemów wysłuchałam. A później... no cóż, wszystko znowu wróciło do normy. I trochę mi zajęło czasu zanim zorientowałam się, że chodzi o słuchawki. Tak, o głupie słuchawki. Bo wtedy, kiedy sobie trochę posłuchałam, to były 3 tygodnie sierpnia, gdy pozostali domownicy wyjechali na wakacje, a ja zostałam w domu sama. A kiedy byłam sama, to nie musiałam używać słuchawek. Odkurzyłam więc stare głośniki i słuchałam audycji radiowych itp. właśnie przez głośniki, robiąc przy okazji jakieś drobne, niewymagające dużej uwagi rzeczy.

Dlaczego więc słuchawki sprawiają, że jedyna słuchana rzecz, na której potrafię się skoncentrować to muzyka? Właściwie to tak do końca nie wiem. Moje podejrzenia są takie, że słuchawki dobrze izolują od tego co się dzieje wokół mnie. Dlatego jak coś robię i nie chcę by mnie otoczenie rozpraszało to włączam sobie znaną muzykę. Musi być znana, żeby mnie nie rozpraszała. Daje to mojej głowie jakieś tło, które z jednej strony trochę zajmuje moją głowę, ale nie na tyle by odwrócić uwagę od tego, nad czym muszę się skoncentrować.

A co się dzieje gdy celem jest podcast? W słuchawkach jestem odizolowana od wszystkiego innego i nie ma w mojej głowie tego mało-rozpraszającego tła dźwiękowego, moja głowa się po prostu nudzi z braku wystarczającej ilości bodźców. Gdy słucham czegoś przez głośniki, z każdej strony docierają do mnie zwykłe domowe szumy – znane dźwięki, które stanowią znane tło i w pewien sposób zajmują moją głowę, ale nie na tyle, żebym straciła wątek w podcaście.

A muzyka ogólnie? No cóż... w muzyce tyle się dzieje, tyle jest różnych dźwięków, że to wystarczy by w pełni zająć moją wymagającą głowę.

xlenka

Tunel uwagi

Kiedyś na moich socjalach napisałam, że jestem bardzo monotematyczna. Od razu odezwała się osoba, która prawie wyśmiała mnie za to stwierdzenie, bo na tych socjalach piszę o różnych rzeczach więc gdzie ten monotematyzm. I tak szczerze powiedziawszy ta osoba trochę racji miała. Co nie znaczy, że napisałam o sobie nieprawdę. Wtedy nie wiedziałam jeszcze o czymś, co nosi nazwę monotropizm, stąd ta moja monotematyczność, która nie jest aż tak bardzo nietrafioną nazwą, bo w danym momencie faktycznie skupiam się na niewielu rzeczach. I mniej więcej chodzi właśnie o moją uwagę, która nie jest w stanie ogarnąć wielu rzeczy jednocześnie. Nie chodzi nawet o jakieś zainteresowania. Dotyczy to dosłownie wszystkiego.

Bardzo ładnie widać to w moich socjalach na moich interakcjach z ludźmi. Nie potrafię rozmawiać z wieloma osobami, czy też na kilka tematów jednocześnie w jakimś określonym przedziale czasu np. w ciągu jednego dnia. Gdy trafi się interesujący mnie temat i zaczynam z kimś rozmowę, to automatycznie moja cała uwaga leci w kierunku tej rozmowy. I jeśli to jest rozmowa z jedną osobą to jest całkiem dobrze. Ale w socjalach zawsze do rozmowy dołączają się nowe osoby, czasami takie, których w ogóle nie znam, co samo w sobie jest już dość stresujące. Dla mnie wystarczą 2-3 osoby, żebym zaczęła tracić grunt pod nogami. Przy kilku osobach coraz trudniej skupić mi się na rozmowie. Żeby nadążyć za wszystkimi tracę kontakt z resztą świata, czuję coraz większy niepokój i w końcu zwykłe zmęczenie. A do wszystkiego trzeba dodać jeszcze napisanie komuś odpowiedzi a taki wybór komu mam napisać też jest odpowiednio stresujący. Taka rozmowa wyłącza mnie dosłownie ze wszystkiego nie tylko zabierając moja uwagę z tego co dzieje się w moich socjalach, ale także w domu. Dlatego rzadko zabieram głos w dużych dyskusjach, po prostu dla mnie jest to zbyt wyczerpujące. Coraz mniej też sama publikuję takich rzeczy, które mogłyby wywołać większą dyskusję, a jeśli już to robię, to zazwyczaj staram się jakby przygotować na większe odłączenie się od reszty świata.

Nie jest chyba dziwne, że taki sposób funkcjonowania jest dla mnie trudny i po prostu męczący, ale nie potrafię inaczej. Na pewno cierpią z tego powodu moje relacje z ludźmi w socjalmediach. Mam tam całkiem sporo (jak na mnie) znajomych, na relacjach z niektórymi osobami nawet bardzo mi zależy, ale nie jestem w stanie regularnie ze wszystkimi rozmawiać, co w praktyce prowadzi do zaniedbania wszystkich, bo nie jestem w stanie przewidzieć każdej sytuacji i się do niej przygotować. Nie oznacza to wcale, że nie pamiętam o znajomych. Jestem autystykiem, mam dziwną ale dobrą pamięć, to że nie potrafię się odezwać, nie znaczy, że zapominam, że gdzieś sobie istnieje jakiś ktoś, z kim fajnie mi się rozmawiało (wystarczy nawet raz). Prawdę powiedziawszy, dostrzegam zniknięcia i kilkudniowe stany ciszy znajomych w socjalach, ale nigdy nie wiem co w takiej sytuacji powinnam zrobić.

Ten wąski tunel uwagi sprawia, że staram się ograniczyć liczbę obserwowanych osób. Jakoś nie potrafię sobie odpowiednio zrobić list, czy filtrów, by jakoś posortować to, co do mnie dociera. A nawet jak robię listy, to potem o nich zapominam, albo źle je zrobię i w konsekwencji do nich nie zaglądam. A ostatnio mam dodatkowe utrudnienie, bo dostęp do moich socjali mam prawie wyłącznie z telefonu, co jest jeszcze większym dla mnie koszmarem. Nie znaczy to, że wcale nie dostrzegam istnienia osób, których oficjalnie nie obserwuję, albo że uważam je za mało interesujące jak dla mnie. Nie, jest wręcz przeciwnie, w moich socjalach jest cała masa ciekawych ludzi, ale ja po prostu muszę się w jakiś sposób ograniczyć. Zasypana zbyt wieloma rzeczami, po prostu przestanę tam zaglądać, a tego nie chcę.

I już na koniec. Nie wiem czy to w jakiś sposób pokaże skalę mojego problemu. Ale i tak napiszę. W internecie dostępne są testy żeby sprawdzić swój monotropizm. Jestem bardziej monotropiczna(?) od przeszło 90% osób w spektrum autyzmu i prawie 100% osób nieautystycznych. Jak widać w testach jestem dobra ;)

xlenka

O słowach, które ranią...

Gdy dwa lata temu sięgałam po pierwsze książki dotyczące spektrum autyzmu, skupiałam się bardziej na poszukiwaniu czegokolwiek, co pomogłoby mi przetrwać kryzys i utrzymać się na studiach. Chłonęłam wiedzę na temat tego, jak autystycy reagują na wszystko, jak postrzegają świat, jak funkcjonują i jak bardzo różni się to od funkcjonowania „normalnych” ludzi. Jednocześnie czułam wręcz przerażenie tym, jak bardzo wszystko do mnie pasuje. Czasami gdzieś natknęłam się na żale osób w spektrum na to, jak reaguje ich otoczenie, gdy osoby te informują o swoim spektrum. W internecie można znaleźć nawet listy, czego nie powinno się mówić autystykom, bo to po prostu boli. Na początku nie bardzo to do mnie docierało, nie potrafiłam zrozumieć jak z pozoru niewinne słowa mogą boleć. Nie potrafiłam, bo się z tym nie spotkałam. Bo na moim wydziale nie było takich reakcji, a tylko tam na początku, mówiłam o swoich podejrzeniach. Gdy pojawił się kryzys i w końcu powiedziałam o swoich problemach pierwszemu wykładowcy wysyłając do niego emaila, odpowiedź dostałam w ciągu godziny, bardzo wspierającą, zachęcającą bym wróciła na zajęcia. Nie spodziewałam się tak pozytywnej reakcji. Ogólnie na moim wydziale nie spotkałam się z ani jedną reakcją, na jakie żaliły się osoby w spektrum w czytanych przeze mnie książkach i artykułach. Miałam po prostu szczęście. Ból reakcji poczułam, gdy wyszłam z informacją poza wydział, do ludzi znanych mi już wcześniej, do znajomych i przyjaciół, do dalszej rodziny. Czyli do ludzi, których znałam od lat i które znały mnie od lat. Na pierwszą osobę, której się ujawniłam, wybrałam wg mnie najbardziej empatyczną osobę spośród moich znajomych. Nigdy nie widziałam, by ta osoba choćby w minimalnym stopniu zachowała się niewłaściwie wobec kogokolwiek, zawsze wspierająca, unikająca konfliktów, łagodząca wszystkie spory dookoła. Więc powiedziałam. I zobaczyłam zaskoczenie i usłyszałam „naprawdę? ale przecież sobie dobrze radzisz”. Niby nie ma tam niczego złego, a jednak to zaskoczenie i niedowierzanie zabolało, i to bardzo. Bo to niedowierzanie sugerowało, że ja sobie wszystko wymyśliłam, jakby nie istniało to, co czuję, moje problemy o których chcę powiedzieć. A potem kolejna osoba i kolejna reakcja, i kolejna... I mimo że tych ludzi i ich reakcji było już wiele, to za każdym razem bolą. Tak samo jak tym pierwszym razem. Ból związany z reakcją otoczenia nie dotyczy tylko spektrum autyzmu, to też reakcja na moje ADHD, a ściślej podtyp ADD. Ostatnio przekonałam się o tym w moje urodziny gdy zadzwoniła do mnie kuzynka i po raz pierwszy powiedziałam komuś z dalszej rodziny. Wcześniej wiedziała tylko najbliższa rodzina. Moja mama ukrywała moje spektrum przed wszystkimi i nie chciała bym komukolwiek o tym mówiła. Ale w grudniu ona odeszła. Więc ostatnio, właśnie w urodziny, gdy ta kuzynka zadzwoniła z życzeniami, powiedziałam jej prawdę o sobie. Praktycznie całe dzieciństwo, każde wakacje spędzałyśmy razem więc znamy się bardzo dobrze, no i tylko ona z dalszej rodziny do mnie dzwoni z życzeniami. Reakcja? „Ej, nie żartuj! Ty ADHD? Taka oaza spokoju? Żarty sobie robisz...”. A potem poleciał cały festiwal bólu, bo przecież „wszyscy mają problem z czymśtam, bo przecież wszystkim ciężko, wszyscy cośtam i cośtam, no i ja też czegoś tam nie lubię” itp itd. Pocieszające jest tylko to, że na takie osoby jak moja kuzynka nie trafiam zbyt często.

Tu na szybko zebranych z internetów kilka takich sprawiających ból tekstów: Nie wyglądasz na kogoś w spektrum – tak szczerze mówiąc to wyglądam, ale zwykły ludzik nie jest w stanie tego zauważyć bo nie ma zielonego pojęcia o tym, czym jest spektrum :) Skoro masz autyzm, to pewnie jesteś geniuszem – no właśnie, geniuszem, dlatego tego nie słyszałam, bo geniusz zarezerwowany jest jak wiadomo dla płci niepięknej ;) Nie przesadzaj – zawsze przesadzam, ze wszystkim, wg wszystkich... Przestań wymyślać – ech, tego to nawet nie wiem jak skomentować... Kiedyś to nie było autyzmu i każdy jakoś żył – autyzm był, tylko zwykli ludzie nie mieli o tym pojęcia... Ale przecież wydajesz się normalny – no tak, wydaję się, z naciskiem na „wydaję się”, bo dziwnym zbiegiem okoliczności godzinę później słyszę czy nie mogłabyś chociaż przez 5 minut zachowywać się normalnie... To tylko wymówka do bycia niegrzecznym – o tak, bo ja o niczym innym nie marzę, tylko o tym by być niegrzeczną, zawsze i wszędzie :P Czyli nie czujesz emocji? Więc nie masz empatii? – nie potrafię prawidłowo rozpoznać emocji, nie potrafię okazać empatii – ale w środku wszystko jest, a emocje to mnie wręcz rozwalają... Trochę tu sobie śmieszkuję, ale to taki śmiech jak poczucie humoru osób ukrywających swoją depresję.

Na koniec zostawię jedno, które boli mnie szczególnie czyli „wszyscy jesteśmy trochę w spektrum”. Nie, nie wszyscy! Twierdzenie, że wszyscy są trochę w spektrum, jest tak absurdalne, że za każdym razem jak to słyszę to opadają mi i ręce i cycki i wszystko. I nie potrafię w żaden sposób zareagować. To ostatnie często pojawia się w połączeniu z twierdzeniem, że kiedyś nie było autyzmu, też totalnym absurdem.

No i najważniejsza rzecz o której zapomniałam – zawsze najbardziej boli, gdy słyszy się tego typu rzeczy od bliskiej osoby.

O tym dlaczego nie wszyscy są w spektrum, nawet tylko trochę, może kiedyś napiszę, ale już nie dziś. Na dziś to już dla mnie zbyt wiele emocji...

xlenka

19.03.2025

Taki trochę roboczy wpis (głośno myślę), bo coraz bardziej zaśmiecam to miejsce takimi krótkimi formami, których w ogóle nie miało tu być. Nigdy wcześniej w mojej głowie takowe formy nie pojawiały się. Nie pojawiała się też myśl, żeby takie coś tworzyć. Jeszcze do niedawna pisałam tylko pamiętniki. bezsilność przepisałam tutaj tylko dlatego, że usunęłam swoje socjalmediowe konto i chciałam, żeby gdzieś został po tym ślad, bo nigdy wcześniej czegoś podobnego nie napisałam. Pierwotnie bezsilność pojawiła się właśnie na moich socjalmediach, 8 sierpnia, jako... no właśnie, w zasadzie nie wiem jako co... Chyba wiadomo w jakim byłam stanie i chyba nie dziwi, że tydzień później usunęłam swoje smkowe konto. Później tam wróciłam, jak rzadko kiedy, ale teraz nie o tym, to inna bajka...

A wracając do tematu, to miało być jednorazowe tylko, bo wydarzyło się raz. A teraz zdarza się tego więcej... i nie wiem co mam z tym robić. Wczoraj wieczorem znowu się coś do głowy przypałętało i nie chciało odejść, więc znowu coś jest. No i właśnie, gdzie by to wrzucić, bo tutaj to chyba nie jest miejsce, tu miało być o czymś innym. Chociaż w zasadzie to nie jest o czymś innym, to nadal o tym samym, o mnie, ale inaczej. Taka migawka emocji i myśli, jak utrwalona na fotografii chwila...

To co już tu jest, te krótkie wpisy, to już tu zostanie, ale myślę, gdzie by tu jednak wyemigrować z tym, co się jeszcze może pojawić. I znając siebie, jak znajdę już miejsce, jakieś rozwiązanie, i tam wszystko przepiszę i dodam to jedno nowe, to w mojej głowie nastąpi cisza... i skończą się migawki, jak kończy się klisza (błona) fotograficzna w aparacie...

edit: wszystko krótkie poszło tu: https://publish.ministryofinternet.eu/infinitka/

xlenka

Droczenie czy dręczenie?

Życie w spektrum wcale nie jest łatwe, gdy ma się do czynienia z ludźmi.¹

Jakiś czas temu (czyli już ponad rok) odkryłam bardzo ciekawą rzecz, znowu coś co ułatwiłoby mi życie. I jak zwykle trochę późno. Ponoć lepiej późno niż wcale. I gdy zaczynałam pisać ten tekst (czyli ponad rok temu!), to tak właśnie myślałam, że teraz już wiem, a skoro wiem – będzie mi łatwiej!

Hurra!

Guzik prawda!

Nic się nie zmieniło, nie będzie łatwiej! Albo raczej zmieniło się na tyle, że jak już wiem co się stało, to mam jeszcze większy meltdown, bo znowu widzę jak bardzo nie potrafię odnaleźć się wśród ludzi.

Chodzi o to, że czasami, z niektórymi ludźmi², od samego początku nie potrafię dojść do porozumienia. Prawie każda rozmowa z taką osobą to praktycznie ciągła irytacja. Do tej pory zawsze myślałam, że coś ze mną jest nie tak (no, właściwie to jest), bo nie potrafię normalnie rozmawiać z ludźmi.

Dotyczy to zarówno kontaktów bezpośrednich jak i tych przez internet. Gdy byłam dzieckiem to często, w odpowiedzi na moją irytację i złość, słyszałam od takiej osoby, że złość piękności szkodzi i tym podobne niezbyt fajne dla mnie teksty. Tak, to irytowało mnie jeszcze bardziej. W kontaktach bezpośrednich zawsze było widać, że taka osoba miała przy tym całkiem dobry humor, co mnie jeszcze bardziej irytowało. Często takie zachowanie doprowadzało mnie do płaczu, albo od razu – co kończyło dalsze „dyskusje”, albo później – w domu, w samotności...

Obecnie jeśli coś takiego mi się przytrafia, to tylko przez internet. Nie mam zbyt dużo kontaktów bezpośrednich z ludźmi, a ci ludzie z którymi się widuję, nie należą do omawianej grupy.

Po takiej rozmowie zawsze najpierw czuję się skrzywdzona. Bo wszystko co robi druga strona odbieram jako atak, wyśmiewanie się ze mnie, poniżanie mnie i to w dodatku publicznie, przy pozostałych znajomych. Bo w dosłownej interpretacji właśnie tak jest. Później przychodzi oświecenie i uczucie kompromitacji, bo znowu nie zrozumiałam o co chodzi. Ale skoro nie potrafię zorientować się o co chodzi w sytuacjach bezpośrednich, to tym bardziej przez internet, bo nie da się tak łatwo wyczuć ani intencji, ani humoru danej osoby. No dobra, może osoby neurotypowe to potrafią. Ja nie potrafię, o czym wielokrotnie się przekonałam.

Oczywiście w nowych socjalach moje drogi bardzo szybko skrzyżowały się z taką właśnie osobą – oł jaeee. Jak zwykle była irytacja i złość, potem żal i smutek, że znowu to się przytrafiło. Było też trochę poczucia winy, że powinnam była się zorientować, że się nakręcam i że nie powinnam była dalej odpowiadać, że znowu kogoś potraktowałam trochę źle, bo zawsze kończy się tym, że poirytowana na maksa zaczynam być po prostu agresywna. A później jest jeszcze meltdown, zawsze. A teraz w zasadzie to nie jeden meltdown, raczej dwa, a potem kolejne, za każdym razem, gdy o tym wspominam. Pierwszy meltdown jest bezpośrednią konsekwencją – czyli wyrządzono mi krzywdę, jak w dzieciństwie, drugi – gdy dotrze do mnie co się naprawdę wydarzyło. Wtedy meltdown jest użalaniem się nad sobą, nad tym jak bardzo nie pasuję do świata.

Dawniej, gdy trafiła się taka osoba, ciężko było się od niej uwolnić, bo to był np. ktoś ze szkoły, a do szkoły chodzić trzeba. W sieci o tyle jest łatwiej, że jak już się człowiek zorientuje, że trafił na taką osobę, to można po prostu taką osobę w jakiś sposób unikać, ignorować, wyciszyć lub całkiem zablokować.

No i właśnie niedawno (ha! znowu – ponad rok temu – fajnie wracać po roku do pisanego tekstu!) rozmawiałam sobie z kimś innym na temat takiego właśnie zachowania ludzi. Pierwsze moje zdziwienie pojawiło się, gdy usłyszałam, że takie osoby robią to specjalnie, po prostu się ze mną droczą. No więc ok, przyjęłam do wiadomości. Pojęcie znam, bo od zawsze mi tłumaczono, gdy z płaczem skarżyłam się na czyjeś zachowanie – no przecież on/oni się z tobą tylko droczą, nic się nie stało... I jakoś sobie szła dyskusja dalej, aż nagle dowiedziałam się, że to droczenie się polega na tym, że obie osoby wiedzą, co się dzieje, obie strony są świadome, że to są tylko żarty. Pewnie dlatego to się nazywa „droczenie się” a nie ,,droczenie kogoś”, czyli czynność wzajemna a nie czynność jednokierunkowa jak np. dręczenie. W przypadku dręczenia jasne jest, że to nie jest akcja wzajemna. Jest dręczyciel i osoba dręczona. Czasami dręczyciel i osoba dręczona to ta sama osoba więc można samemu się czymś dręczyć. Ale jeśli to są dwie różne osoby, to jest to działanie jednostronne i zawsze w jednym kierunku a nie wzajemne. A droczenie się to czynność wzajemna, w dodatku to taka zabawa.

Tylko że dla mnie, to ani nie jest wzajemne ani nie jest zabawne. Bo ja nie wiem, że akurat ten ktoś, to się akurat teraz ze mną droczy! Skąd ja mam takie rzeczy wiedzieć? Najgorsze jest to, że takie osoby bardzo dobrze wiedzą, na jakie tematy jestem bardziej wrażliwa i z premedytacją idą w te tematy, by jak najszybciej doprowadzić do mojej irytacji. A skoro ja nie wiem co się dzieje, to nie ma tu mowy o działaniu wzajemnym, jest tylko działanie jednostronne – jest dręczenie. Bo dla mnie zawsze to wygląda jak dręczenie, zawsze odbieram to jako znęcanie się nade mną. Bo inaczej nie potrafię. A przynajmniej nie od razu. Czasami nigdy nie jestem w stanie osiągnąć tej łaski oświecenia i zorientować się o co chodziło w danej sytuacji, czasami się zorientuję, a czasami, gdy się zacznę żalić, to ktoś mi po prostu to powie. A jak już się dowiem to pojawia się ten drugi meltdown, dużo gorszy niż ten pierwszy.

I teraz pojawia się kolejna dla mnie nowa rzecz. Otóż przed chwilą postanowiłam sobie sprawdzić w sieci czym tak właściwie jest to droczenie się. Pierwszy wyszukany przez wyszukiwarkę nagłówek: Jak droczyć się z facetem, żeby nie zepsuć namiętności? I już wszystko wiem, już nie muszę nigdzie klikać i niczego więcej szukać. Bo te osoby które się ze mną droczyły, to odkąd pamiętam zawsze były osobniki płci przeciwnej. Droczenie się to po prostu rodzaj flirtu – wiadomo, kto się lubi ten się czubi (znowu ten pieprzony zaimek zwrotny się – znowu wzajemność, czyli świadomość, co się dzieje).

Czy ja muszę pisać, że ja nie ogarniam flirtu? No bo jak mam ogarniać skoro wszystko, dosłownie każdą wypowiedź próbuję analizować w znaczeniu literalnym, dosłownym? Czy ja muszę pisać, jak bardzo się w takich sytuacjach kompromituję? Zawsze! Czy muszę pisać, że kiedyś, kogoś, kto płynnie przeszedł od normalnej rozmowy do flirtu, wprost zapytałam „Co ty pierdolisz?”, bo dosłownie przestałam rozumieć o czym ten ktoś mówił?

Tak, muszę! Bo dla osób neurotypowych to nie jest ani typowe ani oczywiste, tak samo jak dla mnie nie jest oczywiste, że ktoś ze mną się tylko droczy.

Rok temu, chciałam zakończyć ten wpis takim retorycznym apelem do fediludzików, że jeśli chcą się ze mną droczyć, to żeby dali mi najpierw znać o tym w DM, co bym z siebie nie robiła idiotki i że wtedy ja też będę się świetnie bawić...

Dziś jestem innego zdania – nie będę się świetnie bawić, bo nie umiem grać we flirt, jakikolwiek, zwłaszcza publicznie...

––– 1. czyli praktycznie zawsze. 2. ha, żeby tylko z niektórymi i żeby tylko czasami... No dobra ale ten konkretny problem to tylko z niektórymi

xlenka

Byłaś i już Cię nie ma...

xlenka

Aspołeczna kawiarenka

I znowu myślę o opuszczeniu moich socjali... Znowu, bo w połowie sierpnia usunęłam swoje konto na mastodonie. Niestety tak już mam. Gdy życie daje mi za mocno w kość, to uciekam od wszystkich. We wrześniu poprosiłam o ,,przywrócenie do życia” mojego starego konta, więc jakoś tam wróciłam. A że życie nie jest fajne, a ludzie tym bardziej, to znów chciałabym się schować przed całym światem. Najlepiej tak, by mnie już nikt nie znalazł.

Nie jest niczym odkrywczym, że nie potrafię się odnaleźć wśród ludzi. A już socjalmedia to coś, czego nie da się ogarnąć w jakikolwiek sposób. A przynajmniej ja tego nie potrafię. Ostatnio natknęłam się na komentarz typu ,,to nie twój stoliczek, więc się nie wtrącaj do dyskusji” a później jeszcze, że ,,jak ktoś ma chorobę morską to nie pcha się na statek”. Nie brałam udziału w tamtej dyskusji, ale były to osoby znajome, z którymi raz na jakiś czas rozmawiam i ogólnie mam z nimi jakiś kontakt.

No więc ja już od dawna nie wędruję po ,,obcych” stoliczkach. To znaczy, nie odzywam się za bardzo pod postami innych ludzi. Ograniczam się do kilku osób, uznanych przeze mnie za ,,w jakimś stopniu bezpieczne”. Siedzę głównie przy ,,swoim” stoliczku i jak ktoś się odezwie do mnie to odpowiadam. I, wbrew temu co myśli sobie osoba, która wspomniała o unikaniu niebezpiecznych miejsc, wydaje mi się, że mój ,,własny” stoliczek też nie jest dla mnie bezpieczny. Bo co z tego, że ja unikam osób, które dla mnie stanowią zagrożenie. Korzystając z analogii do choroby morskiej. Ja mam chorobę morską, dlatego nie zapuszczam się w morze. Ale ci, co nie mają choroby morskiej i pływają sobie po tym morzu, nie mają też choroby lądowej, więc nie unikają miejsc w których ja bywam. W szczególności nie unikają mnie, bo im nie zagrażam w żaden sposób. Zazwyczaj osoby, których z jakichś powodów unikam, nie mają żadnych oporów, żeby odzywać się do mnie. A to dla mnie oznacza ryzyko. Bo nawet gdy mam w nazwie tęczową nieskończoność, to i tak większość osób na to nie zwraca uwagi albo nie mają pojęcia z czym to się wiąże. Pomijam ludzi, którym się po prostu nie chce, oprócz nich są jeszcze tacy, którzy zapominają. Spotkałam się też z osobą, która wiedząc, że jako autystka mam problem z ironią i sarkazmem ,,pozwoliła sobie na odrobinę ironii”. No bo dlaczego nie...

W cuda nie wierzę, w ludzi tym bardziej... Dlatego bezpiecznym miejscem dla mnie jest moja własna szafa. Powinnam tam sobie siedzieć, nie wychylać się i tylko kilku osobom dać namiary na tę moją szafę w nadziei, że o mnie nie zapomną i czasem się odezwą...

xlenka

Chaos

Moim nieodłącznym towarzyszem życia zawsze był chaos. Czasami mniejszy, czasami większy, ale zawsze był. I choćbym nie wiem jak bardzo się starała, to nigdy nie potrafiłam sobie odpowiednio zaplanować i poukładać ani dnia ani tygodnia. W zasadzie jedyny czas kiedy moje życie było w jakiś sposób regularne to czas szkoły, studiów i te kilka lat pracy. Jak widać, była to regularność narzucona z zewnątrz, do której potrafiłam się jakoś dostosować. Nie zawsze perfekcyjnie, ale w jakimś stopniu mi się udawało, przynajmniej jeśli chodzi o obecność. Sama z siebie jednak nie potrafiłam nigdy wprowadzić żadnej rutyny. I nie chodzi tu o brak umiejętności zaplanowania sobie dnia czy tygodnia pracy. O nie, plany to ja potrafię robić. Problem zaczyna się z ich realizacją.

Dzieje się tak, gdyż nie potrafię w żaden sposób odnaleźć się w czasie. Nie wiem dlaczego, ale nie potrafię odpowiednio zgrać czynności z czasem. Np. jak mam gdzieś być o konkretnej godzinie to albo jestem dużo za wcześnie, albo biegnę na ostatnią chwilę. Nie trudno zauważyć, że marnuję sporo czasu wiecznie gdzieś na coś czekając. Drugą rzeczą, która utrudnia mi realizację planów jest jakieś wewnętrzne coś, nie wiadomo co, które siedzi sobie we mnie i jak tylko sobie postanowię, że zrobię jakąś rzecz, to automatycznie to coś sprawia, że nie jestem w stanie zrealizować zaplanowanej rzeczy. Nie wiem co to jest i z czego wynika. Najbardziej oczywiście owo coś przeszkadzało mi przed wszelkiego rodzaju egzaminami, kiedy ważne było zaplanowanie sobie nauki.

Jak tak sobie patrzę z perspektywy czasu i analizuję swoje życie, to okazuje się, że nigdy tak naprawdę nie uczyłam się do egzaminów. Ani do matury, ani na studiach. Akurat jeśli chodzi o egzaminy typu matura i sesje na studiach, to oprócz braku umiejętności zrealizowania planu nauki/powtórek, czynnikiem utrudniającym był stres i presja czasu. Im bliżej egzaminu tym większa niemoc zrobienia czegokolwiek. Dlatego mój sukces na egzaminach nieodzownie związany był z regularnym uczęszczaniem na zajęcia i samodzielną pracą w ich trakcie a także samodzielnym wykonywaniem tzw. prac domowych czy robieniem po prostu w domu dodatkowych zadań, bo najzwyczajniej w świecie sprawiało mi to przyjemność. Jak się można domyślić, jeśli czegoś nie lubiłam to miałam problem.

Z powodu tego wewnętrznego czegoś, czasami łatwiej zrobić mi coś spontanicznego, niż zrealizować plan. Czyli wypisz, wymaluj chaos.

Pomijam już rzeczy typu, zaczynam robić jedną rzecz, a kończę zupełnie z czymś innym, bo akurat coś zobaczyłam, usłyszałam itp... Kolejny temat rzeka a raczej łańcuszek czynności, nie do końca powiązanych ze sobą.

Ale ten chaos to nie tylko trudności w takim, codziennym funkcjonowaniu. To także trudności na mojej drodze do odnalezienia siebie. Bo ten wszechobecny w moim życiu chaos sprawiał, że przez długi czas nijak nie potrafiłam odnaleźć w sobie spektrum autyzmu, o którym wcześniej wielokrotnie słyszałam i próbowałam nawet czegoś o spektrum szukać ale odbijałam się za każdym razem od rutyny, której u mnie nie mogłam po prostu dostrzec w żaden sposób.

Gdy odkryłam o sobie prawdę, chaos stał się powodem do niepokoju. Bo jak już odkryłam, to szukałam osób podobnych do mnie, między innymi w tych moich socjalmediach. Od dawna miałam jedną koleżankę, dzięki której w zasadzie powoli zaczęłam ruszać temat. Później kolejna osoba z sieci. Co mnie zaczęło niepokoić, to właśnie ich bardzo poukładane życie. Ja takiego nie mam. U mnie rutyna jest, ale na opak. Dotyczy tylko konkretnych rzeczy. A więc jak mam biegać to muszę odstawić w domu cały rytuał przygotowawczy, a jak biegnę, to stałą trasą, z telefonem w ręku, żeby widzieć jakie mam tempo i jaki puls. Gdy tylko GPS przestaje działać, to zaczynam panikować i najczęściej nie jestem w stanie biec. Ale to tylko bieg. Natomiast nie potrafię biegać regularnie np. 3-4 razy w tygodniu. Tego już za wiele. Taka rutyna jest poza moim zasięgiem. I takich przykładów jest pełno. Dana czynność wykonywana wręcz rytualnie, ale bez zachowania regularności w czasie.

Odpowiedź na to jest tylko jedna. Jestem bardziej neuronietypowa, niż mi się wydawało. Spektrum autyzmu to tylko jeden składnik. Jest jeszcze drugi, który zaburza ten pierwszy. W zasadzie one wzajemnie na siebie oddziałują, a raczej na mnie, wprowadzając niemałe zamieszanie, przez które trudno dostrzec i jedno i drugie...

Odkrycie drugiego składnika dało mi chyba upragniony spokój. Taki wewnętrzny. Bo w końcu wszystko pasuje, układa się w jakąś jedną, spójną całość. I nawet gdy nie ułożyłam swojej układanki całkowicie, to i tak jest lepiej. Bo nie czuję już, że mam jakby dwa niepasujące do siebie zestawy puzzli.

Poza tym, już sama świadomość tej całości sprawiła, że w pewnym sensie trochę łatwiej mi w takim codziennym życiu. Bo już nie kopię się sama z sobą, nie próbuję na siłę robić rzeczy wbrew sobie, bo wiem, że to i tak jest bez sensu. I najważniejsze, nie mam już tego uczucia, że zupełnie nigdzie nie pasuję.

Tutaj tym bardziej nie będę robić niczego wbrew sobie. A zatem, w zgodzie ze sobą, wbrew temu co kiedyś pisałam, nie będzie żadnego planu tego miejsca, nie będzie regularnego pisania...

Witam w moim chaosie który tu był, jest i zawsze będzie...

xlenka

Literalnie literalna

Dawno mnie tu nie było, ale jak widać nadal jestem... Nie wiem tylko, czy to dla mnie dobrze czy źle.

A jestem tu (znowu) z powodu mojego istnienia (albo raczej nie istnienia) w socjalmediach. Właściwie to moja obecność w społeczeństwie sprowadza się już tylko do raczej biernej obecności w jednym serwisie społecznościowym.

Nie będzie odkrywczym stwierdzenie, że osoby w spektrum autyzmu charakteryzują się dużą dosłownością i bezpośredniością zarówno w emisji jak i absorpcji komunikatów wszelakich. Literalne odczytywanie wszystkiego na co się natknę stwarza czasami trochę zamieszania. Szczerze mówiąc trochę już przywykłam, że raz na jakiś czas mam przez to większe bądź mniejsze problemy.

Z powodu nierozumienia czy też własnej niepewności co do zrozumienia tego co czytam, moja aktywność w socjalmediach jest już i tak dość mocno ograniczona. Nie będę się przecież odzywać, jeśli nie wiem o co chodzi. Podobnie w sytuacji, gdy nie mam pewności czy dobrze rozumiem, też wolę siedzieć cicho.

Niestety brak zrozumienia innych, spowodowany literalnym odczytywaniem ich komunikatów, to tylko połowa moich kłopotów związanych z (nie)dosłownym odczytywaniem tego co autor miał na myśli. Okazuje się bowiem, że o ile ja staram się mówić wprost to, co chcę powiedzieć, to druga strona stara się doszukać w moich słowach zupełnie czegoś innego, jakiejś ukrytej treści, niewidocznego wprost przesłania. I nie wiem czy mam po prostu pecha i ludzie z którymi mam akurat kontakt w moich socjalmediach tak właśnie akurat funkcjonują, czy może tak ogólnie funkcjonują socjalmedia, że komunikacja polega na wymianie zdań pełnych aluzji, podtekstów i dwuznaczności, a ja po prostu nie rozumiem socjalmediów. A może tak właśnie funkcjonuje ogólnie pojęte społeczeństwo? Nie wiem.

Tylko jedna rzecz jest tutaj pewna – moja reakcja. A ta, no cóż, sprowadza się do zachowania większej ciszy. W tej chwili praktycznie nie wędruję z komentarzami pod posty innych osób. Bo skoro w miejscu, gdzie podobno odpowiedzi nie mają żadnego znaczenia, bo z definicji są zabawą w luźne skojarzenia i komentarze są zawsze mniej lub bardziej żartobliwe, ktoś zarzuca mi jakieś dziwne intencje, to ja nie wiem gdzie mogłabym swobodnie coś napisać. Tak szczerze mówiąc, miejsce to było jednym z nielicznych, gdzie odzywałam się w miarę regularnie. Takim, gdzie czułam, że nie muszę się niczego obawiać i mogę pisać w miarę swobodnie. Okazuje się, że jednak takim nie było, bo nawet tam, gdzie są żarty, znajdzie się ktoś, kto będzie szukać czegoś innego. I szczerze mówiąc, to do tej pory nie mam pojęcia o co tej osobie chodziło. W tej chwili nie ma to już znaczenia, bo przestałam się tam całkiem odzywać, skoro tam też muszę uważać na słowa.

W zasadzie po tym zdarzeniu całkiem mocno ograniczyłam swoją aktywność. Nadal publikowałam trochę swoich treści, raczej nic nie znaczących typu kotki, kwiatki itp. Głównie jednak podbijałam treści cudze. Co do rozmów z ludźmi, to ograniczyłam się do odpowiedzi tym osobom, które pierwsze odzywały się do mnie pod moimi postami. Sama nie zaczynałam z nikim rozmów, chociaż znalazłam już kilka osób, które uważam za bezpieczne i nie obawiam się aż tak bardzo z nimi rozmawiać. Okazuje się bowiem, że odezwanie się do takiej bezpiecznej osoby nie gwarantuje bezpieczeństwa, o czym przekonałam się dość szybko. W zasadzie od razu, gdy po przerwie w końcu odważyłam się odezwać nie u siebie. Wystarczył jeden komentarz na temat tego, co czuję, żeby na podstawie moich uczuć ktoś obcy sobie powędrował w myślach trochę za daleko i zarzucił mi działanie, o którym nawet nie pomyślałam. Dla mnie to było robienie hałasu o nic, hałasu, którego ja nie lubię, bo nie lubię zwracania na siebie zbyt dużej uwagi. Nie wiem, ale wydaje mi się, że brak motywacji by coś zrobić nie jest z automatu tożsame z zamiarem nie zrobienia tego czegoś. I dotyczy to wszystkich osób a nie tylko ludzi neuronietypowych. I nie będę pisać tutaj, jak wielkim dla mnie stresem było tłumaczenie się z całej tej sytuacji.

Ostatnio coraz częściej zaczynam myśleć nad sensem mojego dalszego istnienia w tych moich socjalmediach. No bo jaki jest sens być w miejscu z ludźmi i powstrzymywać się od rozmawiania z nimi. Z przykrością widzę, że moje zachowanie coraz bardziej zbliża się do tego, jakiego zawsze oczekiwało ode mnie patriarchalne otoczenie, czyli bądź cicho i nie odzywaj się jeśli nikt cię o to nie prosi. I o ile jako dziecko i młoda kobieta tak właśnie się zachowywałam, bo wiecznie ktoś nade mną stał i pilnował, żeby nie było inaczej. O tyle teraz robię to z własnej nieprzymuszonej woli...

xlenka