W nieskończoności skryta...

O słowach, które ranią...

Gdy dwa lata temu sięgałam po pierwsze książki dotyczące spektrum autyzmu, skupiałam się bardziej na poszukiwaniu czegokolwiek, co pomogłoby mi przetrwać kryzys i utrzymać się na studiach. Chłonęłam wiedzę na temat tego, jak autystycy reagują na wszystko, jak postrzegają świat, jak funkcjonują i jak bardzo różni się to od funkcjonowania „normalnych” ludzi. Jednocześnie czułam wręcz przerażenie tym, jak bardzo wszystko do mnie pasuje. Czasami gdzieś natknęłam się na żale osób w spektrum na to, jak reaguje ich otoczenie, gdy osoby te informują o swoim spektrum. W internecie można znaleźć nawet listy, czego nie powinno się mówić autystykom, bo to po prostu boli. Na początku nie bardzo to do mnie docierało, nie potrafiłam zrozumieć jak z pozoru niewinne słowa mogą boleć. Nie potrafiłam, bo się z tym nie spotkałam. Bo na moim wydziale nie było takich reakcji, a tylko tam na początku, mówiłam o swoich podejrzeniach. Gdy pojawił się kryzys i w końcu powiedziałam o swoich problemach pierwszemu wykładowcy wysyłając do niego emaila, odpowiedź dostałam w ciągu godziny, bardzo wspierającą, zachęcającą bym wróciła na zajęcia. Nie spodziewałam się tak pozytywnej reakcji. Ogólnie na moim wydziale nie spotkałam się z ani jedną reakcją, na jakie żaliły się osoby w spektrum w czytanych przeze mnie książkach i artykułach. Miałam po prostu szczęście. Ból reakcji poczułam, gdy wyszłam z informacją poza wydział, do ludzi znanych mi już wcześniej, do znajomych i przyjaciół, do dalszej rodziny. Czyli do ludzi, których znałam od lat i które znały mnie od lat. Na pierwszą osobę, której się ujawniłam, wybrałam wg mnie najbardziej empatyczną osobę spośród moich znajomych. Nigdy nie widziałam, by ta osoba choćby w minimalnym stopniu zachowała się niewłaściwie wobec kogokolwiek, zawsze wspierająca, unikająca konfliktów, łagodząca wszystkie spory dookoła. Więc powiedziałam. I zobaczyłam zaskoczenie i usłyszałam „naprawdę? ale przecież sobie dobrze radzisz”. Niby nie ma tam niczego złego, a jednak to zaskoczenie i niedowierzanie zabolało, i to bardzo. Bo to niedowierzanie sugerowało, że ja sobie wszystko wymyśliłam, jakby nie istniało to, co czuję, moje problemy o których chcę powiedzieć. A potem kolejna osoba i kolejna reakcja, i kolejna... I mimo że tych ludzi i ich reakcji było już wiele, to za każdym razem bolą. Tak samo jak tym pierwszym razem. Ból związany z reakcją otoczenia nie dotyczy tylko spektrum autyzmu, to też reakcja na moje ADHD, a ściślej podtyp ADD. Ostatnio przekonałam się o tym w moje urodziny gdy zadzwoniła do mnie kuzynka i po raz pierwszy powiedziałam komuś z dalszej rodziny. Wcześniej wiedziała tylko najbliższa rodzina. Moja mama ukrywała moje spektrum przed wszystkimi i nie chciała bym komukolwiek o tym mówiła. Ale w grudniu ona odeszła. Więc ostatnio, właśnie w urodziny, gdy ta kuzynka zadzwoniła z życzeniami, powiedziałam jej prawdę o sobie. Praktycznie całe dzieciństwo, każde wakacje spędzałyśmy razem więc znamy się bardzo dobrze, no i tylko ona z dalszej rodziny do mnie dzwoni z życzeniami. Reakcja? „Ej, nie żartuj! Ty ADHD? Taka oaza spokoju? Żarty sobie robisz...”. A potem poleciał cały festiwal bólu, bo przecież „wszyscy mają problem z czymśtam, bo przecież wszystkim ciężko, wszyscy cośtam i cośtam, no i ja też czegoś tam nie lubię” itp itd. Pocieszające jest tylko to, że na takie osoby jak moja kuzynka nie trafiam zbyt często.

Tu na szybko zebranych z internetów kilka takich sprawiających ból tekstów: Nie wyglądasz na kogoś w spektrum – tak szczerze mówiąc to wyglądam, ale zwykły ludzik nie jest w stanie tego zauważyć bo nie ma zielonego pojęcia o tym, czym jest spektrum :) Skoro masz autyzm, to pewnie jesteś geniuszem – no właśnie, geniuszem, dlatego tego nie słyszałam, bo geniusz zarezerwowany jest jak wiadomo dla płci niepięknej ;) Nie przesadzaj – zawsze przesadzam, ze wszystkim, wg wszystkich... Przestań wymyślać – ech, tego to nawet nie wiem jak skomentować... Kiedyś to nie było autyzmu i każdy jakoś żył – autyzm był, tylko zwykli ludzie nie mieli o tym pojęcia... Ale przecież wydajesz się normalny – no tak, wydaję się, z naciskiem na „wydaję się”, bo dziwnym zbiegiem okoliczności godzinę później słyszę czy nie mogłabyś chociaż przez 5 minut zachowywać się normalnie... To tylko wymówka do bycia niegrzecznym – o tak, bo ja o niczym innym nie marzę, tylko o tym by być niegrzeczną, zawsze i wszędzie :P Czyli nie czujesz emocji? Więc nie masz empatii? – nie potrafię prawidłowo rozpoznać emocji, nie potrafię okazać empatii – ale w środku wszystko jest, a emocje to mnie wręcz rozwalają... Trochę tu sobie śmieszkuję, ale to taki śmiech jak poczucie humoru osób ukrywających swoją depresję.

Na koniec zostawię jedno, które boli mnie szczególnie czyli „wszyscy jesteśmy trochę w spektrum”. Nie, nie wszyscy! Twierdzenie, że wszyscy są trochę w spektrum, jest tak absurdalne, że za każdym razem jak to słyszę to opadają mi i ręce i cycki i wszystko. I nie potrafię w żaden sposób zareagować. To ostatnie często pojawia się w połączeniu z twierdzeniem, że kiedyś nie było autyzmu, też totalnym absurdem.

No i najważniejsza rzecz o której zapomniałam – zawsze najbardziej boli, gdy słyszy się tego typu rzeczy od bliskiej osoby.

O tym dlaczego nie wszyscy są w spektrum, nawet tylko trochę, może kiedyś napiszę, ale już nie dziś. Na dziś to już dla mnie zbyt wiele emocji...

xlenka

dlaczego... czyli jestem jaka jestem

dlaczego nie mogę po prostu być sobą czy muszę zawsze być taka jak Ty czy muszę śmiać się z tych samych żartów czy muszę humor mieć taki jak Ty dlaczego nie mogę po prostu być sobą dlaczego sobą nie możesz być Ty

xlenka

19.03.2025

Taki trochę roboczy wpis (głośno myślę), bo coraz bardziej zaśmiecam to miejsce takimi krótkimi formami, których w ogóle nie miało tu być. Nigdy wcześniej w mojej głowie takowe formy nie pojawiały się. Nie pojawiała się też myśl, żeby takie coś tworzyć. Jeszcze do niedawna pisałam tylko pamiętniki. bezsilność przepisałam tutaj tylko dlatego, że usunęłam swoje socjalmediowe konto i chciałam, żeby gdzieś został po tym ślad, bo nigdy wcześniej czegoś podobnego nie napisałam. Pierwotnie bezsilność pojawiła się właśnie na moich socjalmediach, 8 sierpnia, jako... no właśnie, w zasadzie nie wiem jako co... Chyba wiadomo w jakim byłam stanie i chyba nie dziwi, że tydzień później usunęłam swoje smkowe konto. Później tam wróciłam, jak rzadko kiedy, ale teraz nie o tym, to inna bajka...

A wracając do tematu, to miało być jednorazowe tylko, bo wydarzyło się raz. A teraz zdarza się tego więcej... i nie wiem co mam z tym robić. Wczoraj wieczorem znowu się coś do głowy przypałętało i nie chciało odejść, więc znowu coś jest. No i właśnie, gdzie by to wrzucić, bo tutaj to chyba nie jest miejsce, tu miało być o czymś innym. Chociaż w zasadzie to nie jest o czymś innym, to nadal o tym samym, o mnie, ale inaczej. Taka migawka emocji i myśli, jak utrwalona na fotografii chwila...

To co już tu jest, te krótkie wpisy, to już tu zostanie, ale myślę, gdzie by tu jednak wyemigrować z tym, co się jeszcze może pojawić. I znając siebie, jak znajdę już miejsce, jakieś rozwiązanie, i tam wszystko przepiszę i dodam to jedno nowe, to w mojej głowie nastąpi cisza... i skończą się migawki, jak kończy się klisza (błona) fotograficzna w aparacie...

xlenka

cisza

cisza po burzy... cisza... i ten stan nie do wytrzymania i ta chęć ucieczki... nie do powstrzymania

xlenka

a miało być tak pięknie...

miało być dziś słonecznie, miałam iść nad Wisłę pić kawę o wschodzie Słońca niestety, chmury się rozlały zupełnie tak samo jak ja...

xlenka

mój problem

problemem byłam problemem jestem problemem będę dopóki będę...

xlenka

Droczenie czy dręczenie?

Życie w spektrum wcale nie jest łatwe, gdy ma się do czynienia z ludźmi.¹

Jakiś czas temu (czyli już ponad rok) odkryłam bardzo ciekawą rzecz, znowu coś co ułatwiłoby mi życie. I jak zwykle trochę późno. Ponoć lepiej późno niż wcale. I gdy zaczynałam pisać ten tekst (czyli ponad rok temu!), to tak właśnie myślałam, że teraz już wiem, a skoro wiem – będzie mi łatwiej!

Hurra!

Guzik prawda!

Nic się nie zmieniło, nie będzie łatwiej! Albo raczej zmieniło się na tyle, że jak już wiem co się stało, to mam jeszcze większy meltdown, bo znowu widzę jak bardzo nie potrafię odnaleźć się wśród ludzi.

Chodzi o to, że czasami, z niektórymi ludźmi², od samego początku nie potrafię dojść do porozumienia. Prawie każda rozmowa z taką osobą to praktycznie ciągła irytacja. Do tej pory zawsze myślałam, że coś ze mną jest nie tak (no, właściwie to jest), bo nie potrafię normalnie rozmawiać z ludźmi.

Dotyczy to zarówno kontaktów bezpośrednich jak i tych przez internet. Gdy byłam dzieckiem to często, w odpowiedzi na moją irytację i złość, słyszałam od takiej osoby, że złość piękności szkodzi i tym podobne niezbyt fajne dla mnie teksty. Tak, to irytowało mnie jeszcze bardziej. W kontaktach bezpośrednich zawsze było widać, że taka osoba miała przy tym całkiem dobry humor, co mnie jeszcze bardziej irytowało. Często takie zachowanie doprowadzało mnie do płaczu, albo od razu – co kończyło dalsze „dyskusje”, albo później – w domu, w samotności...

Obecnie jeśli coś takiego mi się przytrafia, to tylko przez internet. Nie mam zbyt dużo kontaktów bezpośrednich z ludźmi, a ci ludzie z którymi się widuję, nie należą do omawianej grupy.

Po takiej rozmowie zawsze najpierw czuję się skrzywdzona. Bo wszystko co robi druga strona odbieram jako atak, wyśmiewanie się ze mnie, poniżanie mnie i to w dodatku publicznie, przy pozostałych znajomych. Bo w dosłownej interpretacji właśnie tak jest. Później przychodzi oświecenie i uczucie kompromitacji, bo znowu nie zrozumiałam o co chodzi. Ale skoro nie potrafię zorientować się o co chodzi w sytuacjach bezpośrednich, to tym bardziej przez internet, bo nie da się tak łatwo wyczuć ani intencji, ani humoru danej osoby. No dobra, może osoby neurotypowe to potrafią. Ja nie potrafię, o czym wielokrotnie się przekonałam.

Oczywiście w nowych socjalach moje drogi bardzo szybko skrzyżowały się z taką właśnie osobą – oł jaeee. Jak zwykle była irytacja i złość, potem żal i smutek, że znowu to się przytrafiło. Było też trochę poczucia winy, że powinnam była się zorientować, że się nakręcam i że nie powinnam była dalej odpowiadać, że znowu kogoś potraktowałam trochę źle, bo zawsze kończy się tym, że poirytowana na maksa zaczynam być po prostu agresywna. A później jest jeszcze meltdown, zawsze. A teraz w zasadzie to nie jeden meltdown, raczej dwa, a potem kolejne, za każdym razem, gdy o tym wspominam. Pierwszy meltdown jest bezpośrednią konsekwencją – czyli wyrządzono mi krzywdę, jak w dzieciństwie, drugi – gdy dotrze do mnie co się naprawdę wydarzyło. Wtedy meltdown jest użalaniem się nad sobą, nad tym jak bardzo nie pasuję do świata.

Dawniej, gdy trafiła się taka osoba, ciężko było się od niej uwolnić, bo to był np. ktoś ze szkoły, a do szkoły chodzić trzeba. W sieci o tyle jest łatwiej, że jak już się człowiek zorientuje, że trafił na taką osobę, to można po prostu taką osobę w jakiś sposób unikać, ignorować, wyciszyć lub całkiem zablokować.

No i właśnie niedawno (ha! znowu – ponad rok temu – fajnie wracać po roku do pisanego tekstu!) rozmawiałam sobie z kimś innym na temat takiego właśnie zachowania ludzi. Pierwsze moje zdziwienie pojawiło się, gdy usłyszałam, że takie osoby robią to specjalnie, po prostu się ze mną droczą. No więc ok, przyjęłam do wiadomości. Pojęcie znam, bo od zawsze mi tłumaczono, gdy z płaczem skarżyłam się na czyjeś zachowanie – no przecież on/oni się z tobą tylko droczą, nic się nie stało... I jakoś sobie szła dyskusja dalej, aż nagle dowiedziałam się, że to droczenie się polega na tym, że obie osoby wiedzą, co się dzieje, obie strony są świadome, że to są tylko żarty. Pewnie dlatego to się nazywa „droczenie się” a nie ,,droczenie kogoś”, czyli czynność wzajemna a nie czynność jednokierunkowa jak np. dręczenie. W przypadku dręczenia jasne jest, że to nie jest akcja wzajemna. Jest dręczyciel i osoba dręczona. Czasami dręczyciel i osoba dręczona to ta sama osoba więc można samemu się czymś dręczyć. Ale jeśli to są dwie różne osoby, to jest to działanie jednostronne i zawsze w jednym kierunku a nie wzajemne. A droczenie się to czynność wzajemna, w dodatku to taka zabawa.

Tylko że dla mnie, to ani nie jest wzajemne ani nie jest zabawne. Bo ja nie wiem, że akurat ten ktoś, to się akurat teraz ze mną droczy! Skąd ja mam takie rzeczy wiedzieć? Najgorsze jest to, że takie osoby bardzo dobrze wiedzą, na jakie tematy jestem bardziej wrażliwa i z premedytacją idą w te tematy, by jak najszybciej doprowadzić do mojej irytacji. A skoro ja nie wiem co się dzieje, to nie ma tu mowy o działaniu wzajemnym, jest tylko działanie jednostronne – jest dręczenie. Bo dla mnie zawsze to wygląda jak dręczenie, zawsze odbieram to jako znęcanie się nade mną. Bo inaczej nie potrafię. A przynajmniej nie od razu. Czasami nigdy nie jestem w stanie osiągnąć tej łaski oświecenia i zorientować się o co chodziło w danej sytuacji, czasami się zorientuję, a czasami, gdy się zacznę żalić, to ktoś mi po prostu to powie. A jak już się dowiem to pojawia się ten drugi meltdown, dużo gorszy niż ten pierwszy.

I teraz pojawia się kolejna dla mnie nowa rzecz. Otóż przed chwilą postanowiłam sobie sprawdzić w sieci czym tak właściwie jest to droczenie się. Pierwszy wyszukany przez wyszukiwarkę nagłówek: Jak droczyć się z facetem, żeby nie zepsuć namiętności? I już wszystko wiem, już nie muszę nigdzie klikać i niczego więcej szukać. Bo te osoby które się ze mną droczyły, to odkąd pamiętam zawsze były osobniki płci przeciwnej. Droczenie się to po prostu rodzaj flirtu – wiadomo, kto się lubi ten się czubi (znowu ten pieprzony zaimek zwrotny się – znowu wzajemność, czyli świadomość, co się dzieje).

Czy ja muszę pisać, że ja nie ogarniam flirtu? No bo jak mam ogarniać skoro wszystko, dosłownie każdą wypowiedź próbuję analizować w znaczeniu literalnym, dosłownym? Czy ja muszę pisać, jak bardzo się w takich sytuacjach kompromituję? Zawsze! Czy muszę pisać, że kiedyś, kogoś, kto płynnie przeszedł od normalnej rozmowy do flirtu, wprost zapytałam „Co ty pierdolisz?”, bo dosłownie przestałam rozumieć o czym ten ktoś mówił?

Tak, muszę! Bo dla osób neurotypowych to nie jest ani typowe ani oczywiste, tak samo jak dla mnie nie jest oczywiste, że ktoś ze mną się tylko droczy.

Rok temu, chciałam zakończyć ten wpis takim retorycznym apelem do fediludzików, że jeśli chcą się ze mną droczyć, to żeby dali mi najpierw znać o tym w DM, co bym z siebie nie robiła idiotki i że wtedy ja też będę się świetnie bawić...

Dziś jestem innego zdania – nie będę się świetnie bawić, bo nie umiem grać we flirt, jakikolwiek, zwłaszcza publicznie...

––– 1. czyli praktycznie zawsze. 2. ha, żeby tylko z niektórymi i żeby tylko czasami... No dobra ale ten konkretny problem to tylko z niektórymi

xlenka

Byłaś i już Cię nie ma...

xlenka

Aspołeczna kawiarenka

I znowu myślę o opuszczeniu moich socjali... Znowu, bo w połowie sierpnia usunęłam swoje konto na mastodonie. Niestety tak już mam. Gdy życie daje mi za mocno w kość, to uciekam od wszystkich. We wrześniu poprosiłam o ,,przywrócenie do życia” mojego starego konta, więc jakoś tam wróciłam. A że życie nie jest fajne, a ludzie tym bardziej, to znów chciałabym się schować przed całym światem. Najlepiej tak, by mnie już nikt nie znalazł.

Nie jest niczym odkrywczym, że nie potrafię się odnaleźć wśród ludzi. A już socjalmedia to coś, czego nie da się ogarnąć w jakikolwiek sposób. A przynajmniej ja tego nie potrafię. Ostatnio natknęłam się na komentarz typu ,,to nie twój stoliczek, więc się nie wtrącaj do dyskusji” a później jeszcze, że ,,jak ktoś ma chorobę morską to nie pcha się na statek”. Nie brałam udziału w tamtej dyskusji, ale były to osoby znajome, z którymi raz na jakiś czas rozmawiam i ogólnie mam z nimi jakiś kontakt.

No więc ja już od dawna nie wędruję po ,,obcych” stoliczkach. To znaczy, nie odzywam się za bardzo pod postami innych ludzi. Ograniczam się do kilku osób, uznanych przeze mnie za ,,w jakimś stopniu bezpieczne”. Siedzę głównie przy ,,swoim” stoliczku i jak ktoś się odezwie do mnie to odpowiadam. I, wbrew temu co myśli sobie osoba, która wspomniała o unikaniu niebezpiecznych miejsc, wydaje mi się, że mój ,,własny” stoliczek też nie jest dla mnie bezpieczny. Bo co z tego, że ja unikam osób, które dla mnie stanowią zagrożenie. Korzystając z analogii do choroby morskiej. Ja mam chorobę morską, dlatego nie zapuszczam się w morze. Ale ci, co nie mają choroby morskiej i pływają sobie po tym morzu, nie mają też choroby lądowej, więc nie unikają miejsc w których ja bywam. W szczególności nie unikają mnie, bo im nie zagrażam w żaden sposób. Zazwyczaj osoby, których z jakichś powodów unikam, nie mają żadnych oporów, żeby odzywać się do mnie. A to dla mnie oznacza ryzyko. Bo nawet gdy mam w nazwie tęczową nieskończoność, to i tak większość osób na to nie zwraca uwagi albo nie mają pojęcia z czym to się wiąże. Pomijam ludzi, którym się po prostu nie chce, oprócz nich są jeszcze tacy, którzy zapominają. Spotkałam się też z osobą, która wiedząc, że jako autystka mam problem z ironią i sarkazmem ,,pozwoliła sobie na odrobinę ironii”. No bo dlaczego nie...

W cuda nie wierzę, w ludzi tym bardziej... Dlatego bezpiecznym miejscem dla mnie jest moja własna szafa. Powinnam tam sobie siedzieć, nie wychylać się i tylko kilku osobom dać namiary na tę moją szafę w nadziei, że o mnie nie zapomną i czasem się odezwą...

xlenka

róża

moi bliscy usłali mi życie różami stąpam więc teraz boso po drogach usłanych kolcami

xlenka