Droczenie czy dręczenie?

Życie w spektrum wcale nie jest łatwe, gdy ma się do czynienia z ludźmi.¹

Jakiś czas temu (czyli już ponad rok) odkryłam bardzo ciekawą rzecz, znowu coś co ułatwiłoby mi życie. I jak zwykle trochę późno. Ponoć lepiej późno niż wcale. I gdy zaczynałam pisać ten tekst (czyli ponad rok temu!), to tak właśnie myślałam, że teraz już wiem, a skoro wiem – będzie mi łatwiej!

Hurra!

Guzik prawda!

Nic się nie zmieniło, nie będzie łatwiej! Albo raczej zmieniło się na tyle, że jak już wiem co się stało, to mam jeszcze większy meltdown, bo znowu widzę jak bardzo nie potrafię odnaleźć się wśród ludzi.

Chodzi o to, że czasami, z niektórymi ludźmi², od samego początku nie potrafię dojść do porozumienia. Prawie każda rozmowa z taką osobą to praktycznie ciągła irytacja. Do tej pory zawsze myślałam, że coś ze mną jest nie tak (no, właściwie to jest), bo nie potrafię normalnie rozmawiać z ludźmi.

Dotyczy to zarówno kontaktów bezpośrednich jak i tych przez internet. Gdy byłam dzieckiem to często, w odpowiedzi na moją irytację i złość, słyszałam od takiej osoby, że złość piękności szkodzi i tym podobne niezbyt fajne dla mnie teksty. Tak, to irytowało mnie jeszcze bardziej. W kontaktach bezpośrednich zawsze było widać, że taka osoba miała przy tym całkiem dobry humor, co mnie jeszcze bardziej irytowało. Często takie zachowanie doprowadzało mnie do płaczu, albo od razu – co kończyło dalsze „dyskusje”, albo później – w domu, w samotności...

Obecnie jeśli coś takiego mi się przytrafia, to tylko przez internet. Nie mam zbyt dużo kontaktów bezpośrednich z ludźmi, a ci ludzie z którymi się widuję, nie należą do omawianej grupy.

Po takiej rozmowie zawsze najpierw czuję się skrzywdzona. Bo wszystko co robi druga strona odbieram jako atak, wyśmiewanie się ze mnie, poniżanie mnie i to w dodatku publicznie, przy pozostałych znajomych. Bo w dosłownej interpretacji właśnie tak jest. Później przychodzi oświecenie i uczucie kompromitacji, bo znowu nie zrozumiałam o co chodzi. Ale skoro nie potrafię zorientować się o co chodzi w sytuacjach bezpośrednich, to tym bardziej przez internet, bo nie da się tak łatwo wyczuć ani intencji, ani humoru danej osoby. No dobra, może osoby neurotypowe to potrafią. Ja nie potrafię, o czym wielokrotnie się przekonałam.

Oczywiście w nowych socjalach moje drogi bardzo szybko skrzyżowały się z taką właśnie osobą – oł jaeee. Jak zwykle była irytacja i złość, potem żal i smutek, że znowu to się przytrafiło. Było też trochę poczucia winy, że powinnam była się zorientować, że się nakręcam i że nie powinnam była dalej odpowiadać, że znowu kogoś potraktowałam trochę źle, bo zawsze kończy się tym, że poirytowana na maksa zaczynam być po prostu agresywna. A później jest jeszcze meltdown, zawsze. A teraz w zasadzie to nie jeden meltdown, raczej dwa, a potem kolejne, za każdym razem, gdy o tym wspominam. Pierwszy meltdown jest bezpośrednią konsekwencją – czyli wyrządzono mi krzywdę, jak w dzieciństwie, drugi – gdy dotrze do mnie co się naprawdę wydarzyło. Wtedy meltdown jest użalaniem się nad sobą, nad tym jak bardzo nie pasuję do świata.

Dawniej, gdy trafiła się taka osoba, ciężko było się od niej uwolnić, bo to był np. ktoś ze szkoły, a do szkoły chodzić trzeba. W sieci o tyle jest łatwiej, że jak już się człowiek zorientuje, że trafił na taką osobę, to można po prostu taką osobę w jakiś sposób unikać, ignorować, wyciszyć lub całkiem zablokować.

No i właśnie niedawno (ha! znowu – ponad rok temu – fajnie wracać po roku do pisanego tekstu!) rozmawiałam sobie z kimś innym na temat takiego właśnie zachowania ludzi. Pierwsze moje zdziwienie pojawiło się, gdy usłyszałam, że takie osoby robią to specjalnie, po prostu się ze mną droczą. No więc ok, przyjęłam do wiadomości. Pojęcie znam, bo od zawsze mi tłumaczono, gdy z płaczem skarżyłam się na czyjeś zachowanie – no przecież on/oni się z tobą tylko droczą, nic się nie stało... I jakoś sobie szła dyskusja dalej, aż nagle dowiedziałam się, że to droczenie się polega na tym, że obie osoby wiedzą, co się dzieje, obie strony są świadome, że to są tylko żarty. Pewnie dlatego to się nazywa „droczenie się” a nie ,,droczenie kogoś”, czyli czynność wzajemna a nie czynność jednokierunkowa jak np. dręczenie. W przypadku dręczenia jasne jest, że to nie jest akcja wzajemna. Jest dręczyciel i osoba dręczona. Czasami dręczyciel i osoba dręczona to ta sama osoba więc można samemu się czymś dręczyć. Ale jeśli to są dwie różne osoby, to jest to działanie jednostronne i zawsze w jednym kierunku a nie wzajemne. A droczenie się to czynność wzajemna, w dodatku to taka zabawa.

Tylko że dla mnie, to ani nie jest wzajemne ani nie jest zabawne. Bo ja nie wiem, że akurat ten ktoś, to się akurat teraz ze mną droczy! Skąd ja mam takie rzeczy wiedzieć? Najgorsze jest to, że takie osoby bardzo dobrze wiedzą, na jakie tematy jestem bardziej wrażliwa i z premedytacją idą w te tematy, by jak najszybciej doprowadzić do mojej irytacji. A skoro ja nie wiem co się dzieje, to nie ma tu mowy o działaniu wzajemnym, jest tylko działanie jednostronne – jest dręczenie. Bo dla mnie zawsze to wygląda jak dręczenie, zawsze odbieram to jako znęcanie się nade mną. Bo inaczej nie potrafię. A przynajmniej nie od razu. Czasami nigdy nie jestem w stanie osiągnąć tej łaski oświecenia i zorientować się o co chodziło w danej sytuacji, czasami się zorientuję, a czasami, gdy się zacznę żalić, to ktoś mi po prostu to powie. A jak już się dowiem to pojawia się ten drugi meltdown, dużo gorszy niż ten pierwszy.

I teraz pojawia się kolejna dla mnie nowa rzecz. Otóż przed chwilą postanowiłam sobie sprawdzić w sieci czym tak właściwie jest to droczenie się. Pierwszy wyszukany przez wyszukiwarkę nagłówek: Jak droczyć się z facetem, żeby nie zepsuć namiętności? I już wszystko wiem, już nie muszę nigdzie klikać i niczego więcej szukać. Bo te osoby które się ze mną droczyły, to odkąd pamiętam zawsze były osobniki płci przeciwnej. Droczenie się to po prostu rodzaj flirtu – wiadomo, kto się lubi ten się czubi (znowu ten pieprzony zaimek zwrotny się – znowu wzajemność, czyli świadomość, co się dzieje).

Czy ja muszę pisać, że ja nie ogarniam flirtu? No bo jak mam ogarniać skoro wszystko, dosłownie każdą wypowiedź próbuję analizować w znaczeniu literalnym, dosłownym? Czy ja muszę pisać, jak bardzo się w takich sytuacjach kompromituję? Zawsze! Czy muszę pisać, że kiedyś, kogoś, kto płynnie przeszedł od normalnej rozmowy do flirtu, wprost zapytałam „Co ty pierdolisz?”, bo dosłownie przestałam rozumieć o czym ten ktoś mówił?

Tak, muszę! Bo dla osób neurotypowych to nie jest ani typowe ani oczywiste, tak samo jak dla mnie nie jest oczywiste, że ktoś ze mną się tylko droczy.

Rok temu, chciałam zakończyć ten wpis takim retorycznym apelem do fediludzików, że jeśli chcą się ze mną droczyć, to żeby dali mi najpierw znać o tym w DM, co bym z siebie nie robiła idiotki i że wtedy ja też będę się świetnie bawić...

Dziś jestem innego zdania – nie będę się świetnie bawić, bo nie umiem grać we flirt, jakikolwiek, zwłaszcza publicznie...

––– 1. czyli praktycznie zawsze. 2. ha, żeby tylko z niektórymi i żeby tylko czasami... No dobra ale ten konkretny problem to tylko z niektórymi

xlenka