Chaos

Moim nieodłącznym towarzyszem życia zawsze był chaos. Czasami mniejszy, czasami większy, ale zawsze był. I choćbym nie wiem jak bardzo się starała, to nigdy nie potrafiłam sobie odpowiednio zaplanować i poukładać ani dnia ani tygodnia. W zasadzie jedyny czas kiedy moje życie było w jakiś sposób regularne to czas szkoły, studiów i te kilka lat pracy. Jak widać, była to regularność narzucona z zewnątrz, do której potrafiłam się jakoś dostosować. Nie zawsze perfekcyjnie, ale w jakimś stopniu mi się udawało, przynajmniej jeśli chodzi o obecność. Sama z siebie jednak nie potrafiłam nigdy wprowadzić żadnej rutyny. I nie chodzi tu o brak umiejętności zaplanowania sobie dnia czy tygodnia pracy. O nie, plany to ja potrafię robić. Problem zaczyna się z ich realizacją.

Dzieje się tak, gdyż nie potrafię w żaden sposób odnaleźć się w czasie. Nie wiem dlaczego, ale nie potrafię odpowiednio zgrać czynności z czasem. Np. jak mam gdzieś być o konkretnej godzinie to albo jestem dużo za wcześnie, albo biegnę na ostatnią chwilę. Nie trudno zauważyć, że marnuję sporo czasu wiecznie gdzieś na coś czekając. Drugą rzeczą, która utrudnia mi realizację planów jest jakieś wewnętrzne coś, nie wiadomo co, które siedzi sobie we mnie i jak tylko sobie postanowię, że zrobię jakąś rzecz, to automatycznie to coś sprawia, że nie jestem w stanie zrealizować zaplanowanej rzeczy. Nie wiem co to jest i z czego wynika. Najbardziej oczywiście owo coś przeszkadzało mi przed wszelkiego rodzaju egzaminami, kiedy ważne było zaplanowanie sobie nauki.

Jak tak sobie patrzę z perspektywy czasu i analizuję swoje życie, to okazuje się, że nigdy tak naprawdę nie uczyłam się do egzaminów. Ani do matury, ani na studiach. Akurat jeśli chodzi o egzaminy typu matura i sesje na studiach, to oprócz braku umiejętności zrealizowania planu nauki/powtórek, czynnikiem utrudniającym był stres i presja czasu. Im bliżej egzaminu tym większa niemoc zrobienia czegokolwiek. Dlatego mój sukces na egzaminach nieodzownie związany był z regularnym uczęszczaniem na zajęcia i samodzielną pracą w ich trakcie a także samodzielnym wykonywaniem tzw. prac domowych czy robieniem po prostu w domu dodatkowych zadań, bo najzwyczajniej w świecie sprawiało mi to przyjemność. Jak się można domyślić, jeśli czegoś nie lubiłam to miałam problem.

Z powodu tego wewnętrznego czegoś, czasami łatwiej zrobić mi coś spontanicznego, niż zrealizować plan. Czyli wypisz, wymaluj chaos.

Pomijam już rzeczy typu, zaczynam robić jedną rzecz, a kończę zupełnie z czymś innym, bo akurat coś zobaczyłam, usłyszałam itp... Kolejny temat rzeka a raczej łańcuszek czynności, nie do końca powiązanych ze sobą.

Ale ten chaos to nie tylko trudności w takim, codziennym funkcjonowaniu. To także trudności na mojej drodze do odnalezienia siebie. Bo ten wszechobecny w moim życiu chaos sprawiał, że przez długi czas nijak nie potrafiłam odnaleźć w sobie spektrum autyzmu, o którym wcześniej wielokrotnie słyszałam i próbowałam nawet czegoś o spektrum szukać ale odbijałam się za każdym razem od rutyny, której u mnie nie mogłam po prostu dostrzec w żaden sposób.

Gdy odkryłam o sobie prawdę, chaos stał się powodem do niepokoju. Bo jak już odkryłam, to szukałam osób podobnych do mnie, między innymi w tych moich socjalmediach. Od dawna miałam jedną koleżankę, dzięki której w zasadzie powoli zaczęłam ruszać temat. Później kolejna osoba z sieci. Co mnie zaczęło niepokoić, to właśnie ich bardzo poukładane życie. Ja takiego nie mam. U mnie rutyna jest, ale na opak. Dotyczy tylko konkretnych rzeczy. A więc jak mam biegać to muszę odstawić w domu cały rytuał przygotowawczy, a jak biegnę, to stałą trasą, z telefonem w ręku, żeby widzieć jakie mam tempo i jaki puls. Gdy tylko GPS przestaje działać, to zaczynam panikować i najczęściej nie jestem w stanie biec. Ale to tylko bieg. Natomiast nie potrafię biegać regularnie np. 3-4 razy w tygodniu. Tego już za wiele. Taka rutyna jest poza moim zasięgiem. I takich przykładów jest pełno. Dana czynność wykonywana wręcz rytualnie, ale bez zachowania regularności w czasie.

Odpowiedź na to jest tylko jedna. Jestem bardziej neuronietypowa, niż mi się wydawało. Spektrum autyzmu to tylko jeden składnik. Jest jeszcze drugi, który zaburza ten pierwszy. W zasadzie one wzajemnie na siebie oddziałują, a raczej na mnie, wprowadzając niemałe zamieszanie, przez które trudno dostrzec i jedno i drugie...

Odkrycie drugiego składnika dało mi chyba upragniony spokój. Taki wewnętrzny. Bo w końcu wszystko pasuje, układa się w jakąś jedną, spójną całość. I nawet gdy nie ułożyłam swojej układanki całkowicie, to i tak jest lepiej. Bo nie czuję już, że mam jakby dwa niepasujące do siebie zestawy puzzli.

Poza tym, już sama świadomość tej całości sprawiła, że w pewnym sensie trochę łatwiej mi w takim codziennym życiu. Bo już nie kopię się sama z sobą, nie próbuję na siłę robić rzeczy wbrew sobie, bo wiem, że to i tak jest bez sensu. I najważniejsze, nie mam już tego uczucia, że zupełnie nigdzie nie pasuję.

Tutaj tym bardziej nie będę robić niczego wbrew sobie. A zatem, w zgodzie ze sobą, wbrew temu co kiedyś pisałam, nie będzie żadnego planu tego miejsca, nie będzie regularnego pisania...

Witam w moim chaosie który tu był, jest i zawsze będzie...

xlenka